30 kwietnia 2008

6.

pamiętam wieczór, gdy z kubkiem herbaty z mlekiem i cynamonem w jednej dłoni, a pilotem w drugiej, przełączałam sennie kanały. ukryłam przed stanami lękowymi całą siebie pod kołdrą. zadzwonił telefon, przerwałam swoje dotychczasowe zajęcie i wdałam w rozmowę. może nagle dla mojego rozmówcy, a może dla siebie, a może i nie.. zamilkłam z oczami wlepionymi w ekran telewizora. odłożyłam słuchawkę.
pamiętam jak dziś obraz Czeczeńców, ich domów, rosyjskich żołnierzy, karabinów, wybuchów, zgwałconych kobiet, powieszonych albo rozstrzelonych dzieci, legowisk w piwnicach, tysięcy zmęczonych oczu,..
pamiętam, że bardzo długo płakałam. płakałam i nadal płaczę nad tą pierdoloną grą świata w domino. nie-rozumiejąc.


nienawidzę siebie, gdy rozbijają się na miliony
kawałeczków wszystkie moje pieprzone wizje i ideały.

‘zapalam świeczkę za
Ruandę i Liban, Sudan, Czeczenię, Afganistan i Irak.’

28 kwietnia 2008

5.

  taki cichy wieczór.
trochę szumu pracy laptopa i odgłos myśli odbijających się od ścian. trzy przyciski odpowiedzialne za dalszą część wieczoru. niebieski, czerwony, czarny, czerwony, niebieski. proszę, daj się chwilę zastanowić. łeb pęka od tysiąca stu głosów szepczących, krzyczących, mówiących o, do, z. po prostu przestań. szklanka zimnej wody wysoko zmineralizowanej i trzy tabletki. pomimo zabiegu przeciwbólowego płaszczyzna dywanu zachęcająco ściąga do siebie. tylko bez takich, pobite gary, daj spokój. chociaż chwilę wytchnienia w tym całym zaduchu bez otwartych okien. a co, wyfruniesz? jakoś tak ogromne przestrzenie nie wydają się teraz przyjazne. a tysiąc sto głosów nie odchodzi, nie mija, wręcz przeciwnie, jak gdyby rosły w siłę przy pomocy lekarstw. lekarstwo na ból czy lekarstwo z bólem?
.
nie wsiądziesz w samochód z rozsuwanym dachem, czerwonym obiciem i drewnianą kierownicą. nie wsiądziesz i nie uciekniesz zwiększając obroty. nie zdobędziesz pustyń, czy kolorowych bilbordów wielkich miast. zamiast tego walcz. z nasileniem zakleszczających się ścian. byłoby lepiej i wygodniej ukryć się przed światem w cieniu wszystkich stolic całej ziemi. ale przed tym zatrzymają cię te trzy przyciski. ‘prawdziwy saper myli się tylko raz’ . nie chcesz się pomylić.
nie chcesz też trwać w tym tak samo jak my. uwolnij się nim obdarują cię plakietką, ostemplują i nadadzą numer seryjny. nie daj się wepchnąć na tę taśmę produkcyjną. wsłuchaj się, człowieku, w rytm pulsujących głów i run, forest, run!

-powiedział, że gdy myśli o rozmowie z kimś inteligentnym..
-mylił się.

kilka rozmyślań w porze drugiego śniadania, w czasie gdy brak kofeiny daje się we znaki.

pozdrawiam,
o.

ps. jeśli możesz, włacz sobie dżem ‘paw’ , pomyśl przez chwilę.

19 kwietnia 2008

4.

jak często powracają do Ciebie wspomnienia?
przemykają przez zakamarki umysłu sporadycznie wywołując uśmiech czy zawładnęły Twoje życie tęsknotą do dawnych chwil?

‘kto jest kimś, kto jest nikim, a kto został sobą?’ 

13 kwietnia 2008

3.

zastanawia mnie, czy ludzie tak naprawdę potrafią się cieszyć ze świata. mam wrażenie, że tylko tak się mówi, by nie odbiegać od trendów przyjętych przez współczesnych filozofów. w tym wymiarze wypada ubierać się wyzywająco, ekstrawagancko, zgodnie ze stronami najmodniejszych magazynów. wypada być wiecznie uśmiechniętym i na pytanie o samopoczucie odpowiadać ‘ajm fajn, tenk ju’. wypada na śniadanie wypijać szklankę soku grejfrutowego, na obiad zjeść marchewkę, a o kolacji nawet nie wspominać. nie wypada natomiast rozmawiać o seksie, sytuacji finansowej, problemach egzystencji. nie wypada poszukiwać własnej drogi w życiu, ale trzeba iść tą najbardziej obleganą. nie wypada siadać na krawężniku, schodach czy chodniku, przecież są ławki. nie wypada zrywać polnych kwiatów, założono kwiaciarnie. nie wypada siorbać przy obiedzie, mlaskać na bankiecie. są miliony narzuconych zachowań i jeśli którychś nie przestrzegasz, jesteś zrzucony na drugi tor, jesteś gorszy. dlaczego, pytam się, dlaczego.
mimo to każdy twierdzi, że walczy z systemem. och, bulszit.
             ‘.. inny niż wy bo mam prawdziwego ducha.’
zwróciłam dziś uwagę na wysoki blok, dziesięciopiętrowy budynek z wielkiej płyty. na każdym piętrze było około dwudziestu okien co daje dwieście dwadzieścia łącznie. średnio co piąte było uchylone, a co dwudzieste szóste otwarte. ale słońce odbijało się tylko w trzech na najwyższej kondygnacji. te trzy okna sprawiły, że cały blok nabrał jakiegoś wyrazu, nie był taki szary i nijaki. rozświetlił się, a ja poczułam dziwny spokój.

     kasztanowiec zakwitł, witam Cię, Pani Wiosno,
                       dziękuję za te przepiękne pąki.

9 kwietnia 2008

2.

to tylko świat.
‘..but what is the right answer? there's no answer. there's just life.’
-mówisz?
nawet bierny obserwator cudzych żyć, niespełnionych zakopanych marzeń i miliardów pretensji, wierzy, że to nie jest, nie bywa złe. że każdy cień przy schodach może skrywać niespodziankę, nie bezustanny strach. poddaje się codziennym zastrzykom nadziei raz w lewe, raz w prawe przedramię, by nie staczać się swoją obraną drogą, a dumnie nią kroczyć.
-ja?
ja mijam nawet tych, którzy piętnaście razy przedawkowali rzeczywistość. skończyłam z zamykaniem oczu, kupiłam sobie na wyprzedaży dystans za dziesięć złotych i daję radę. czasami może nie. skreślić! a wiesz, najlepsze jest to, że nauczyłam się oszukiwać i już nie przegrywam z losem w karty. idę. przed. siebie.
..bez palenia mostów.
i myślę sobie, że spójrz jak szybko dookoła się zmienia wszystko. wśród dawnych ścian państwowych instytucji edukacyjnych, odtwarzam głosy, które w sobie te ściany zatrzymały. ta dziewczyna, co kończyła szkołę z pięć kropka zero, dorabia przy drogach szybkiego ruchu plując sobie w brodę, że polubiła alkohol. a tamten chłopak ze spuszczoną głową, co stoi pod ścianą? jest teraz jednym z tych niepoważnym lekarzy, którzy przed dużą kolejką pacjentów uciekają przez okno. niektórzy wyjechali za granicę, by więcej tu nie wrócić. inni odkładają grosz do znalezionej złotówki, śniąc o lepszym życiu.
mawiali - ‘gdy będę bogaty..’, zatracili się w wyścigu szczurów.
przecież nikt nie powiedział, że będzie łatwo, tak? owszem, nie powiedział też, że będzie tak trudno. tego trzeba było się domyślić oglądając wilka i zająca na czarno-białym telewizorze, w pokoju z nieszczelnymi oknami i octem w lodówce z peweksu.
-ja?
ja jadąc pociągiem szukam miejsca, gdzie nie będę musiała dawkować sobie życia tylko dlatego, że ktoś zaśpiewał ‘nobody said it was easy’. oglądam te twarze mrużąc oczy, bojąc się, że wiedzą i widzą. proszę, zatrzymaj złudzenia?
typowanie totolotka zwiększa twoją szansę na miłość! kup szampon, a wygrasz własną firmę! niedobra margaryna? to nic, znajdziemy ci rodzinę, tylko kup margarynę.
nie szastam na hasła reklamowe banknotami, kupuję tylko dystans za dziesięć złotych, raz w miesiącu. działa. kwestia psychiki.
                głupia rozkminka, tak?
                zlepek niepoukładanych myśli, tak?
                pytasz. odpowiadam.
a w głowie plączą się:
                                   ‘wszystko co powiesz
                                    może zostać użyte
                                    przeciwko tobie.’
                                                              amen.

8 kwietnia 2008

1.

siadywaliśmy czasem na ławce późną nocą i marzyliśmy o gwiazdach. marzyliśmy o dniu, w którym znajdziemy się w tej bezkresnej przestrzeni utkanej migocącymi punktami. świat złożony z idealizmu, marzeń i górnolotnych planów był naszym światem, zapisanym na kartach historii złotymi literami.
     a przynajmniej tak nam się wydawało,
     a przynajmniej tego chcieliśmy.
nie było rzeczy niemożliwych, pisywaliśmy na murach ‘mogę wszystko!
, śmialiśmy się w twarz ludziom dorosłym, którzy sceptycznie przyglądali się naszemu zachowaniu. a tak często bywało, że ci dojrzalsi, starsi, Ludzie-Małej-Wiary-Dłużej-Żyjący-Przeżyliśmy-Wszystko próbowali za wszelką cenę ściągnąć nas z piedestału i wetknąć głową w ziemię. mawiali z prochu powstałeś - w proch się obrócisz, a my wystawialiśmy w ich stronę drwiące, a zarazem niewinne języki i krzyczeliśmy ‘zobaczycie jeszcze!’. tak długo jak tylko wierzyliśmy, ogrywaliśmy los w karty, tak szybciej i mocniej, bardziej, więcej.. rośliśmy w siłę. istniała między nami niewypowiedziana przysięga, że póki razem zawsze damy radę, że tylko musimy razem, a zdobędziemy szczyty świata. przyszłość stała otworem, nie istniały kłódki i zamki nie do otwarcia. bywało tak pięknie i nierealnie, że aż trudno było w to uwierzyć. 
za to wiedzieliśmy, że to nam przypadło zadanie 
zmienić świat’, i chcieliśmy się tego podjąć.
         ..
       bum!
         ..
i kto to wie czy tak naprawdę był to odgłos rozrywanych powiek rano, pękającej bańki mydlanej, fortepianu walącego nam się na głowy czy może był to siarczysty policzek wymierzony w celu otrzeźwienia.. ja nie wiem co to konkretnie było. wiem za to, że zwężyło nam źrenice, osłabiło słuch i węch, odebrało poczucie smaku. może nawet ubyło nam szarych komórek, które nie ograniczały nas do czarnego i białego, a przedstawiały odcienie szarości, nawet kolory. wiem, że zaczęliśmy się od siebie oddalać, przestaliśmy mówić o świecie, do świata, ze światem. zaczęliśmy śladem tych-wszystkowiedzących-ludzi dążyć do powiększania stanu posiadania. rano wstajemy, dzień rozpoczynamy od kawy z papierosem, później idziemy ze wzrokiem wlepionym w chodnik. nie wiem czy rozumiesz, ale przestaliśmy patrzeć w niebo, bo zniknęła nadzieja zobaczenia tam swojego odbicia. utkwiliśmy w pieprzonej windzie ku normalności i zwyczajności. okropne, prawda?
      tak żyjecie Wy,
a my przestaliśmy być dziećmi własnej rewolucji.
           przecież nawet napisy na murach zbledną lub zostaną
                                                                                 zamalowane.



                                                ..a może kiedyś gdy łatwiej będzie
                                                               zacząć na nowo?
                                        -ale po co?
                                        -znów?
                                        -jest dobrze.
                                        -dziękuję, przepraszam, proszę.