4 grudnia 2010

47.

czas antenowy start.

przez ostatnie miesiące podnosiłam się z poziomu błota więcej razy niż przez całe życie. kładłam się twarzą w to błoto sama, też more. a teraz, choć wciąż wsiadając do autobusu włączam marvina g., chucham na szybę i przeciągam po niej palcem, teraz wiem, że nie chcę kłaść się twarzą w śnieg, ani w błoto, nawet w ciepły, nadmorski piasek. wstałam. i chcę tak stać, iść, cofać się, ale na własnych nogach. bez dłoni utrzymujących mnie pod pachami, bez sznurków. i możesz mówić, że jestem bardziej popieprzona niż się wydawało, że obserwując mnie samą w czterech ścianach otwierasz szerzej oczy. jak w tej audycji, której ostatnio razem słuchaliśmy - co robi facet, gdy zostaje sam w domu. co robi człowiek, tak skonstruuj pytanie.
a w ogóle - przecież nie mówiłam, że będzie łatwo. wspominałam, że przeglądając facebook'a stwierdziłam, iż nie jestem taka wyjątkowa, jak mi się wydawało. w końcu sądziłam zawsze, że tylko ja uderzam właśnie małym palcem u stopy w tę pieprzoną szafkę w przy drzwiach. a tu ponad 3 tysiące osób są pokrzywdzone w ten sam sposób. zdarza się. ale nie umniejszałam tym sobie tych wszystkich chorych akcji, zajebania się po drodze. nie wyleczę się z tego. wolę sobie z tym radzić. ugłaskałam swoje demony z szafy, a i z diabłem fajnie nam się pali fajki siedząc na parapecie. chociaż zima znów zaskoczyła drogowców, komunikację miejską, również parapety. nie będę oddawać swojej indywidualności, zostawiam ją sobie razem z tym całym bałaganem. nie wpieprzę się w związek, pieprzyć relationship, zostańmy przy friendship. dlatego ktokolwiek z was, którzy przekroczyliście próg -

dobrze mi tu, chcę tu posiedzieć,
możesz posiedzieć ze mną.

17 września 2010

46.

_
czasem potrzebuję tylko, by uwierzył we mnie ktoś niebędący mną.

racing like a pro.


a poza tym - mogłabym zawsze wychodzić na zdjęciach tak, jak w świetle własnej łazienki.

7 sierpnia 2010

45.

w nocy budzę się zapłakana, poduszka jest mokra, a ja rozpaczliwie próbuję złapać oddech, i, kurwa, nie mogę. chociaż łatwiej patrzeć i wstawać, łeb nie pęka z nadmiaru piękna, jakoś na razie wszystko spod łóżka pojechało na wakacje. szafy nie otwieram. tylko dziś zadzwoniły na komórkę i opowiadały jak wyjazd, ale zapomnę o tej rozmowie przecież. a od jutra - nie mogę spać, bo trzymam kredens.

-nie, dzięki, sama sobie poradzę z wniesieniem fortepianu na 10. piętro.

19 lipca 2010

44.

- czy czasami nie masz już tego dosyć? - zacząłem. - czy nie boisz się, że spaprasz sobie życie, jeśli czegoś z nim nie zrobisz?
...
- ale mnie nie daje nic więcej. rozumiesz? i na tym polega problem. właśnie na tym - oświadczyłem. - w ogóle niewiele rzeczy coś mi daje. jestem w kiepskiej formie. w parszywej formie.


najbardziej w ciągu dnia nie lubię wstawania z łóżka. w związku z tym, boję się co dalej, jeśli czegoś z tym nie zrobię.

29 czerwca 2010

43.

pogrywam sobie z czasem w kulki, albo kapsle, wszystko zależy od jego nastroju. ma pierwszeństwo, w końcu jest starszy, proszę bardzo.
tylko, że znowu nie wiem co dalej, kogo pytać, diabeł przestał wpadać na okno, a demony z szafy mnie tylko irytują, pogadać się z nimi nie da. nie wiem też o czym mogę myśleć, a o czym nie powinnam, nie pilnuję swoich snów, nikt inny również. słuchawki się szybciej rozplątuje niż mnie.

w sumie chyba nie lubię wakacji - nie ogarniam co ze sobą zrobić.

14 kwietnia 2010

42.

jeśli zechcesz odejść - proszę, nie przychodź, by mi o tym powiedzieć.

chyba tylko czas ma aktualnie monopol na rozegranie z życiem tej partyjki w trzy-pięć-osiem, jesteś łosiem. nie wiem nawet któremu kibicuję, oczekuję tylko trafnych i satysfakcjonujących odpowiedzi, niekoniecznie rozwiązania na raz dwa trzy. za dużo myśli, za mało czynów mam schowanych w skarpetkach, a po ośmiu godzinach to wszystko strasznie śmierdzi. zostaje mi tylko nadzieja, że się nie zmęczę obrotami, a mój anioł stróż jednak za mną nadąży.

ale mógłbyś mnie przytulić.

6 kwietnia 2010

41.

nie podejrzewałam, że rzeczy odsunięte i pozostawione daleko za sobą mogą tak szybko wrócić. że tak niewiele potrzeba. a palone papierosy wcale nie ułatwiają ogarniania rzeczywistości, nie ułatwiają praktycznie niczego, prócz rytmicznych głębokich wdechów i wydechów. powroty do punktu wyjścia, nie opowiadaj mi już o nich.

nie wiesz jak bardzo chciałabym być wciąż w domu,
a nie znów witać stolicę smutnymi oczami.


maybe tomorrow i find my way..

3 marca 2010

40.

-kim był ten koleś, z którym przyszłaś?
kim była ta dziewczyna, którą trzymałeś za rękę? i dlaczego tak będzie?

-poszłaś sobie z tym typem, a ja myślałem, że pójdziesz z nami.

banalny banał, żesz kuźw.

15 lutego 2010

39.

jest luty,
pierwsza sesja za mną, zakochałam się w moim nowym świecie.

myślę, że powinnam, kurwa, studiować toksykologię,
ale strasznie nie lubię takich akcji,
choć zawsze się mnie trzymają.

7 stycznia 2010

39.

czasem..
(takim czasem jak ten teraz.)
..czasem tylko się dziwię, że nie jest mi dobrze juz nigdzie. że nigdzie dobrze.
że całkiem jakbym sobie nagle zdała sprawę z tego, że moje miejsce..
(moje - nie w egoistycznym znaczeniu, że tylko, że na własność, że ja.)
..moje miejsce przestaje istnieć. zapewne na chwilę tylko.
ale ta chwila potrafi rozwalić mnie
na miliony i miliardy drobnych kawałków.
szkła.

i ani slońce, ani zaliczenie, ani uśmiechy, ani gorąca rumowa czekolada, ani długie rozmowy, słowo okej nie kończą ostatecznie tego dnia plusem.
znów idę spać,
znów się obudzę,
znów nic nie ulegnie zmianie.

znów nie czuję się u siebie jak u siebie.
mój azyl, moje kolory, nie mój, nie moje, nie chroni, płowieje.
wstaję,
nerwicę czas zadymić.