28 września 2008

14.

`-wiesz, że mogliśmy spróbować.
-a ty wiesz, że nie mogliśmy..

była sobie grupa nastolatków spotykająca się codziennie; była sobie grupa NAS.
widywaliśmy się w każdy łikend większym lub mniejszym gronem, mijaliśmy na szkolnych korytarzach z wymownymi uśmiechami, dzieliliśmy się ze sobą czymś więcej niż tylko czasem. dzieliliśmy się naszymi duszami, nie zawsze dogłębnie, ale był to zamierzony ekshibicjonizm z zamiarem profilaktycznego leczenia. wspólne zabiegi przeciwbólowe były najlepszą rzeczą, którą pamiętam. każdy z nas miał większe lub mniejsze problemy, ze sobą albo otoczeniem. nie pomagało nic tak jak jedna, dwie lub więcej osób, siedzących obok, słuchających słów, które trzeba było z siebie wyrzucić. czasem pomimo potrzeby szczerej rozmowy wybierało się opcję `laugh' i bywało lepiej. planowaliśmy przyszłość, przedstawialiśmy przeszłość. było to takim azylem bez konkretnego adresu, za to z konkretnymi nazwami własnymi. często zakrapiane to były spotkania, zakrapiane alkoholem w różnej postaci. też z tym bywało lepiej. szczególnie te w domkach letniskowych nad prawymi dorzeczami wisły. ogniska, grille, posiadówy, domówki, plenerownia. wspólnie łatwiej ogarniało się rzeczywistość. a może to wszystko miało miejsce bo byliśmy młodzi? młodsi?
pamiętam słowa jednego z nich, z nas, odbijające mi się echem po głowie. mówił, że jesteśmy młodymi wilkami, rozbiegniemy się, nie będzie tego, co budowaliśmy przez długi czas. nie chciałam mu wierzyć.
nawet uśmiechaliśmy się na myśl o wspólnym studiowaniu przewidując zachowania i sytuacje.
może dopiero teraz zaczyna docierać, że.

mimo to wiedzieliśmy, że to się skończy. często trzeba było to sobie uświadamiać. wiedzieliśmy, że się skończy, nie spodziewaliśmy, że tak szybko.


istniejemy, bardzo pojedynczo.

-a pamiętasz jak próbowaliście połamać tę gałąź na ognisko?
-pamiętam..
-i większość miała rozwalone dłonie. a jak przesiadywaliśmy całymi dniami w m4 na tarasach?
-pamiętam.. oglądaliśmy filmy, piliśmy ajsti z biedronki, i jedliśmy takie małe bułeczki.. jak one się nazywały?
-maślane, he. to nie była trudna nazwa. i piliśmy piwo wieczorami.
-tak, ty reddsy, a my najczęściej coś mocniejszego.
-rzeczywiście. a bo reddsy nadawały temu taki słodki smak i..
-zapach, wiem. pamiętam, że to było ważne. pamiętam też jak po raz któryś miałaś wolne mieszkanie i hasłem wieczoru było `masz długie, czarne, kręcone..zęby!
-pamiętam! i sąsiadka dzwoniła. a nocne spacery nad zalew i rozmowy o trudnym życiu nastolatków pamiętasz?
-tak. i jeszcze te wszystkie ławki. pod blokami, na fontannie, boiskach.
-prawie jak tekst `koisz się jazzem czy skrętem gdzieś na boiskach.
-no właśnie. wymienialiśmy się wzajemnie muzyką. i bywały te skręty na boiskach. a właśnie, palisz jeszcze?
-tak, a ty?
-nie.
-gratuluję. ostatnio znów usłyszałam przy okazji oglądania `miasta gniewu,.. pamiętasz jeszcze ten film?
-kojarzę. sytuacje ludzi łączące się w całość? chicago?
-no własnie. to na koniec jest piosenka stereophonics.
-maybe tommorow, tak?
-tak.
-poznałem po twoim uśmiechu. dosyć wymowny.
-lubię tę piosenkę, ale zapomniałam już o niej.
-nie chciałbym byśmy zapominali.
-ja też..

znaliśmy miliony swoich tajemnic.
teraz prawdopodobnie znamy raz do roku przy okazji świąt, swoje poglądy na temat wpływu pogody na samopoczucie i ciśnienie współpracowników.
`ajm fajn, tenk ju.


.
gdy myślisz, że tak to może wyglądać za dwadzieścia lat. ale przecież tyle przed nami życia. tylko powiedz, że czasem wspólnie dzielonego. dziękuję.

24 września 2008

13.

w te ostatnie wieczory coraz chłodniejsze i coraz bardziej samotne nie pomagała ani muzyka, ani nawet papierosowy dym. w powietrzu wciąż unosiło się moje rozczarowanie. katowałam się mew, śmietaną w tubce i bielą sufitu nade mną. i tylko miliardy myśli.
bo przecież nie tak miało być, nie tak, ciągle nie tak.

zaczęło mi coś umykać, nieodwracalnie przeciekać przez palce. na moje życzenie, trzykrotne pstryknięcie, paf pif, teraz. na zawsze? nie ma przecież zawsze, pamiętasz? nic już nie chcę pamiętać. może tylko obudzić się któregoś ranka i zobaczyć, że to nie ten pokój, nie te miasto, nie te życie. chcę szansę na nowy początek i nowe możliwości. nową wiarę w i nadzieję na. trochę swobody i trochę szczęścia. more, more, more.

tymczasem siedzę tu, słucham permanentnych skarg i zażaleń całkiem jak biuro obsługi klienta, aplikuję sobie codziennie dawkę uśmiechu, zagłuszam wnętrze. powtarzam bezgłośnie `jeszcze rok, dasz radę, choć sama siebie tym nie przekonuję.
`mam dosyć tego miasta,
czerwono-czarnej mafii.
czy mnie rozumiesz, olo?

1 września 2008

12.

wszystko albo nic.

rozpoczynając pierwszy września, który będzie mnie dotyczył po raz ostatni, znów myślę o wolności. prawdopodobnie spowodowane jest to faktem, iż przez kolejne parę miesięcy niewiele z niej mi pozostanie. i gdy zamykam oczy widzę siebie za kierownicą, zmierzającą do Pragi, Wiednia, Budapesztu, Rzymu, Berlina, Oslo, Helsinek, Amsterdamu, Paryża, Londynu, Dublina.. i być na dachu świata.

czasem tak cholernie boli bariera finansowa, wiesz?