17 grudnia 2011

57.

To miasto podobno nigdy nie śpi.
A już na pewno nie w piątkowe wieczory.

Może i chciałabym za parę godzin obudzić się w innym miejscu na świecie, może i chciałabym zasypiać ze światłami neonów tańczącymi na ceglastych ścianach. Może i chciałabym czuć się bezpieczna. Może i chciałabym, by ostatnim obrazem przed snem była twarz tej osoby śpiącej obok. Może i chciałabym mieć tę cholerną pewność każdego dnia. Może i chciałabym załatwić sprawy niezałatwione i poukładać to, co zostawiłam na później. Może i chciałabym, by to wszystko wyglądało inaczej.
Może i chciałabym, może muszę coś z tym zrobić, może zrobię.
A jednak dobrze mi w tych brązowych ścianach, wśród nadmiaru zdjęć, które opowiadają o tym, co było i minęło, i nigdy nie wróci. Dobrze mi z tym, że w końcu dorosłam do tej świadomości. Dobrze mi z tym cichym soulem sączącym się z gramofonu, z laptopem na kolanach, mentolowym dymem przemieszanym zapachem mandarynek.
Mogłoby jeszcze być mi dobrze ze sobą.

Powiedział mi, że chciałby bym któregoś dnia poznała kogoś, kto będzie potrafił ogarnąć ten cały bałagan we mnie. Kogoś, kto sprawi, że będę czuła, iż jestem dobrym człowiekiem.
Ja też.