29 marca 2009

29.

bez puenty, bez większego sensu, bez koncepcji dzisiejszych myśli.

czasem płaczę w niedzielne popołudnia, może dlatego, że cholernie nie lubię niedzielnych, szarych popołudni, a może dlatego, że czuję się wtedy jakaś sama, że zawsze wszystko kumuluje się właśnie w niedzielę. to tak jakby nazwa tego dnia przyciągała ogół tego, co może nie wyjść, co nie wychodzi, co jest po prostu do dupy. dlatego też pewnie płaczę. płaczę prawdopodobnie też z powodu zbliżającego się okresu, który zawsze przynosi ze sobą tak zwane `smutne dni. i stąd właśnie witamy w sezonie pierwszym odcinku czwartym pod wdzięcznym tytułem niebo wali mi się na łeb.
co do tego płakania jeszcze, jest muzyka, która wpływa na to, że jeszcze bardziej chce mi się ryczeć, że jeszcze bardziej mi smutno i źle. piękna muzyka, no, jak cholera piękna, uwielbiam wokal, dźwięki, tekst. bez określenia rodzaju, bez podawania konkretów, na niedzielę to, na wtorek inne. ale dozuję, bo przecież wtedy właśnie ryczę.
i tak właśnie wygląda niedzielne popołudnie. przysłonięte zasłony, koc, sweter, cappucino, starsailor i ja. co robię?
-i'm fine, thank's, how are you?

15 marca 2009

28.

gdybyś chciał zapytać co siedzi w mojej głowie, prawdopodobnie odpowiedziałam najszczerzej jak tylko potrafię. -nie wiem.
drugą noc śnią mi się morderstwa, krew, wojna, płacz, krzyk, ucieczki, chaos przez największe ce-ha. starannie poukładać to wszystko byłoby najlepiej, jednak jakoś nie po drodze mi z tym jednak. i wiesz co jest w tym wszystkim najdziwniejsze? że ja budzę się jednego poranka z mokrym policzkiem, bo właśnie nie po trafię ułożyć tego w całość, a drugiego poranka chcę odtworzyć to jeszcze raz, i jeszcze, i jeszcze.. masakra i terror, odgrywam w tym ważną rolę, ty też, ostatecznie szukam jakiegoś ramienia, znajdując jedynie zimną ścianę zabierającą moje powietrze.
moje.

później siadam na łóżku, w rękach trzymam kubek z cappucino, chwytam dźwięki i jak zwykle stwierdzam, że chciałabym tak bardzo chcieć jak nie chcę. zamykam oczy.
czarno i gwiazdy.

2 marca 2009

27.

chciałabym być kiedyś cholernie szczęśliwa. [Oni też.]
tak, wiem, każdy by chciał. już teraz jestem człowiekiem, który ma wszystko, czego ktokolwiek na tym etapie życia potrzebuje. Rodzinę, Przyjaciół, poczucie bezpieczeństwa, dach nad głową, rozum, serce i Dobry-Własny-Świat wokoło. jest tego naprawdę dużo, wiele, a nawet więcej, mimo to głupia chęć i pragnienia, by.. more, more, more. mentalność?
nie tkwię w zamkniętym zakładzie, gdzie Słońce rzadko się pojawia, gdzie trudno o szczery uśmiech patrząc z góry. nie tkwię w ścianach, które zapisały tyle krzyku, łez, smutku, żalu. ścianach, które chciałoby się nazwać bezwonnymi, lecz się nie da. On tkwi. jedno dziecko z wielu, które nie mają szansy na dobre zakończenia. dwa budynki, rząd drzew przy podjeździe, mały plac zabaw, dookoła las. przekroczenie bramy przyspiesza bicie serca, wywołuje dziwny strach, bo przecież tak blisko, a nie wydawałoby się, że. łatwiej w nieświadomości.. takie miejsce sprawia, że drobna rzecz może wywołać trzęsienie ziemi. czasem trzęsienia ziemi niosą ze sobą ciepło promieniujące w środku, czasem niszczą wszelkie uczucia. jak dziwnie przemieszane myśli potrafią się zagnieździć przy najmniejszej nawet styczności z taką rzeczywistością. przecież to niesprawiedliwe, gdzie się zgubił w tym wszystkim sensowny podział dla wszystkich. bo czy w takim razie trzeba płacić komuś za to, by dostało się tego trochę więcej, szczęścia/miłości/bezpieczeństwa, niż mieści się w malutkiej garści?
wczesna jesień, chłodny wieczór, dwie postacie idące wzdłuż leśnej drogi, przed siebie, byle najdalej, szybciej, ku. strach czy wiara.
pewnie do tej pory nie zdawałabym sobie sprawy z tego.

wiesz w ogóle jak piękny uśmiech może nieść ze sobą tabliczka czekolady? wiesz w ogóle, że może tkwić w niej też Nadzieja?


_this is human..