8 kwietnia 2008

1.

siadywaliśmy czasem na ławce późną nocą i marzyliśmy o gwiazdach. marzyliśmy o dniu, w którym znajdziemy się w tej bezkresnej przestrzeni utkanej migocącymi punktami. świat złożony z idealizmu, marzeń i górnolotnych planów był naszym światem, zapisanym na kartach historii złotymi literami.
     a przynajmniej tak nam się wydawało,
     a przynajmniej tego chcieliśmy.
nie było rzeczy niemożliwych, pisywaliśmy na murach ‘mogę wszystko!
, śmialiśmy się w twarz ludziom dorosłym, którzy sceptycznie przyglądali się naszemu zachowaniu. a tak często bywało, że ci dojrzalsi, starsi, Ludzie-Małej-Wiary-Dłużej-Żyjący-Przeżyliśmy-Wszystko próbowali za wszelką cenę ściągnąć nas z piedestału i wetknąć głową w ziemię. mawiali z prochu powstałeś - w proch się obrócisz, a my wystawialiśmy w ich stronę drwiące, a zarazem niewinne języki i krzyczeliśmy ‘zobaczycie jeszcze!’. tak długo jak tylko wierzyliśmy, ogrywaliśmy los w karty, tak szybciej i mocniej, bardziej, więcej.. rośliśmy w siłę. istniała między nami niewypowiedziana przysięga, że póki razem zawsze damy radę, że tylko musimy razem, a zdobędziemy szczyty świata. przyszłość stała otworem, nie istniały kłódki i zamki nie do otwarcia. bywało tak pięknie i nierealnie, że aż trudno było w to uwierzyć. 
za to wiedzieliśmy, że to nam przypadło zadanie 
zmienić świat’, i chcieliśmy się tego podjąć.
         ..
       bum!
         ..
i kto to wie czy tak naprawdę był to odgłos rozrywanych powiek rano, pękającej bańki mydlanej, fortepianu walącego nam się na głowy czy może był to siarczysty policzek wymierzony w celu otrzeźwienia.. ja nie wiem co to konkretnie było. wiem za to, że zwężyło nam źrenice, osłabiło słuch i węch, odebrało poczucie smaku. może nawet ubyło nam szarych komórek, które nie ograniczały nas do czarnego i białego, a przedstawiały odcienie szarości, nawet kolory. wiem, że zaczęliśmy się od siebie oddalać, przestaliśmy mówić o świecie, do świata, ze światem. zaczęliśmy śladem tych-wszystkowiedzących-ludzi dążyć do powiększania stanu posiadania. rano wstajemy, dzień rozpoczynamy od kawy z papierosem, później idziemy ze wzrokiem wlepionym w chodnik. nie wiem czy rozumiesz, ale przestaliśmy patrzeć w niebo, bo zniknęła nadzieja zobaczenia tam swojego odbicia. utkwiliśmy w pieprzonej windzie ku normalności i zwyczajności. okropne, prawda?
      tak żyjecie Wy,
a my przestaliśmy być dziećmi własnej rewolucji.
           przecież nawet napisy na murach zbledną lub zostaną
                                                                                 zamalowane.



                                                ..a może kiedyś gdy łatwiej będzie
                                                               zacząć na nowo?
                                        -ale po co?
                                        -znów?
                                        -jest dobrze.
                                        -dziękuję, przepraszam, proszę.


1 komentarz:

Anonimowy pisze...

raz?